Kategoria: News

  • Kłamstwa w CV to norma – co trzeci kandydat mija się z prawdą

    Kłamstwa w CV to norma – co trzeci kandydat mija się z prawdą

    Badanie przeprowadzone przez firmę rekrutacyjną Antal International wykazało, że aż 32% kandydatów ubiegających się o pracę na stanowisku specjalisty lub menedżera podaje nieprawdziwe informacje w swoich życiorysach. Problem ten dotyczy przede wszystkim znajomości języków obcych oraz zakresu pełnionych obowiązków.

    Najczęstsze kłamstwa w CV

    Analiza 132 CV złożonych między 29 czerwca a 3 lipca 2009 roku pokazała, że kandydaci najczęściej mijają się z prawdą w następujących kwestiach:

    • Znajomość języków obcych (83% przypadków) – kandydaci zawyżają swój poziom biegłości językowej.
    • Zakres obowiązków (27% przypadków) – ubiegający się o pracę przypisują sobie osiągnięcia i obowiązki, których w rzeczywistości nie realizowali.
    • Znajomość metod i koncepcji zarządzania (24% przypadków) – podawanie nieprawdziwych informacji o znajomości np. Lean Manufacturing, 5S, Kaizen, Kanban.
    • Przebyte kursy (10% przypadków) – umieszczanie w CV fikcyjnych szkoleń i certyfikatów.
    • Staż pracy – ukrywanie przerw w zatrudnieniu, manipulowanie datami rozpoczęcia i zakończenia pracy.
    • Nazwy stanowisk – uatrakcyjnianie nazwy zajmowanego stanowiska.

    Inne nieścisłości

    W życiorysach kandydatów zdarzają się także inne nieścisłości, takie jak pomijanie informacji o urlopach bezpłatnych i wychowawczych, które są wliczane do ogólnego stażu pracy, czy też zawyżanie stopnia samodzielności na danym stanowisku.

    Czy kryzys wpływa na liczbę kłamstw w CV?

    Badanie nie wykazało związku między sytuacją gospodarczą a częstotliwością występowania nieprawdziwych informacji w CV. Nie zidentyfikowano również grupy wiekowej, która najczęściej mija się z prawdą.

    Wnioski

    Problem nieprawdziwych informacji w CV jest powszechny i dotyczy znacznego odsetka kandydatów. Warto pamiętać, że kłamstwo ma krótkie nogi, a weryfikacja informacji zawartych w życiorysie jest standardową praktyką stosowaną przez rekruterów. Podawanie nieprawdziwych danych może skutkować odrzuceniem kandydatury, a w skrajnych przypadkach nawet utratą reputacji.

    Źródło: Antal International

    Artykuł na podstawie analizy CV przeprowadzonej w dniach 29 czerwca – 3 lipca 2009 roku.

  • Zielonooki marketing: Ekologiczne trendy w biznesie

    Zielonooki marketing: Ekologiczne trendy w biznesie

    Marketingowcy chcieliby proekologicznego nastawienia firm, ale biznes podziela ich entuzjazm w umiarkowanym stopniu.

    Według badania American Marketing Association i Fleishman Hillard, kryzys, który wiąże się z cięciem kosztów przez konsumentów, nie hamuje pędu marketingowców do nadawania produktom cech proekologicznych. Połowa ankietowanych marketingowców uważa, że trudne uwarunkowania gospodarcze wręcz zachęcają do przyjmowania proekologicznych praktyk. Aż 58% planuje właśnie w większym stopniu angażować się w realizowanie w firmie koncepcji zrównoważonego prowadzenia biznesu. Dla jednej czwartej badanych, zgodność prowadzenia biznesu z koncepcją zrównoważonego rozwoju jest fundamentem reputacji marki.

    Jednakże, zapytani o to, czy konsumenci skłonni są płacić więcej za „zielone” produkty, w większości (49%) przyznali, że nie. Odmiennie uważa 40%. Optymizm okazuje się też oparty na słabych przesłankach. Tylko 43% badanych spodziewa się, że firmy będą więcej łożyć na proekologiczny marketing (połowa sądzi – że nie). Ponadto, nawet popularne programy, jak recykling albo oszczędność energii elektrycznej realizuje odpowiednio tylko 36% i 20% firm.

    Badanie pokazuje rozdźwięk między intencjami marketingowców a realiami rynkowymi. Pomimo rosnącej świadomości ekologicznej, „zielony marketing” wciąż napotyka na bariery, zarówno ze strony konsumentów, jak i samych przedsiębiorstw.

    Słowa kluczowe: zielony marketing, ekologia, zrównoważony rozwój, kryzys gospodarczy, trendy, badania, konsumenci, marketing, biznes, CSR

  • Polacy systematycznie zwiększają zadłużenie

    Polacy systematycznie zwiększają zadłużenie

    1 lipca 2009 08:26

    Z danych Biura Informacji Kredytowej wynika, że w 2008 roku zadłużenie gospodarstw domowych w Polsce dynamicznie rosło, a w 2009 roku dynamika ta nieco zwolniła.

    Wanda Żółcińska

    Pod koniec kwietnia 2009 roku zadłużenie gospodarstw domowych było o 52% wyższe niż w styczniu 2008 roku. Zadłużenie w złotych wzrosło o 27%, a w walutach obcych o 77% (bez uwzględnienia różnic kursowych). Dane te odzwierciedlają saldo kredytów udzielonych przez banki w poprzednich okresach, które nie zostały spłacone na dany dzień.

    W latach 2008-2009 wartość nowych zobowiązań złotówkowych wobec banków utrzymywała się na stałym poziomie – około 4,5 mld zł miesięcznie. Na przełomie 2008 i 2009 roku spadła ilość udzielanych kredytów, co może wskazywać na ograniczenie przez banki udzielania drobnych pożyczek, przyznawanych wcześniej na uproszczonych zasadach. W efekcie, średnia kwota kredytu wzrosła.

    Latem 2008 roku kredyty walutowe stanowiły około połowy wartości nowych kredytów. Obecnie banki udzielają ich w śladowych ilościach. Rok temu udzielano około 15 tys. nowych kredytów walutowych miesięcznie (głównie we frankach szwajcarskich, przede wszystkim na zakup mieszkań), natomiast w kwietniu 2009 roku udzielono ich niecały tysiąc.

    Słowa kluczowe: zadłużenie, gospodarstwa domowe, BIK, kredyty, banki, pożyczki, finanse, gospodarka

  • Song Hongbing: Kulisy potęgi Wall Street i międzynarodowej finansjery

    Song Hongbing: Kulisy potęgi Wall Street i międzynarodowej finansjery

    Bankierzy to potężna grupa nacisku, wpływająca na relacje międzynarodowe, konflikty zbrojne, rewolucje i kierunki rozwoju gospodarczego. Song Hongbing, znany chiński ekonomista, w swojej książce „Świat władzy pieniądza” ujawnia, jak w XVIII i XIX wieku kształtowała się globalna sieć powiązań finansowych, w której kluczową rolę odgrywało kilkanaście rodzin bankierskich. Rodziny te, doskonale adaptując się do zmieniających się warunków, do dziś wpływają na obraz współczesnego świata.

    Autor: Małgorzata Pokojska

    30.11.2016, godz. 14:42

    Niemieckie korzenie finansjery

    „Świat władzy pieniądza” to kontynuacja bestsellera „Wojna o pieniądz”. Książka ta szczegółowo opisuje mechanizmy powstania współczesnego systemu finansowego i walutowego. Dowiadujemy się z niej, jak tworzyły się banki centralne, jak doszło do ustanowienia, a następnie zerwania z parytetem złota w 1971 roku. „Świat władzy pieniądza” ukazuje natomiast, jak relacje między bankierami a politykami wpływały na te procesy. Obie książki wzajemnie się uzupełniają, a wiele historycznych zagadek znajduje w nich logiczne wytłumaczenie.

    Kolebką wielu prominentnych rodów bankierskich były Niemcy. Rothschildowie, Oppenheimowie, Bleichroederowie, Warburgowie, Seligmanowie, Schroederowie, Schiffowie, Speyerowie, Baringowie, Mendelssohnowie – wszyscy oni wywodzili się z tego kraju. Ich kapitał i umiejętności pomnażania go odegrały kluczową rolę w dojściu do władzy Bismarcka, wojnie niemiecko-austriackiej, wojnie niemiecko-francuskiej i zjednoczeniu Niemiec. Niektóre z tych rodów popadły w zapomnienie, inne wciąż utrzymują swoją wpływową pozycję.

    Z czasem bankierzy zaczęli rozszerzać swoją działalność poza rodzinne miasta, zakładając banki i filie w innych krajach. Pierwszą stolicą kapitalizmu był Amsterdam, gdzie kwitł handel zamorski, generujący popyt na usługi finansowe. Tam swoją karierę rozpoczęła szkocka rodzina Hope, która początkowo zajmowała się osadnictwem w Anglii i handlem niewolnikami, a następnie udzielała pożyczek rządowych, m.in. Portugalii, uzyskując w zamian koncesję na handel brazylijskimi diamentami. To właśnie dzięki nim Amsterdam stał się centrum handlu tymi cennymi kamieniami. Po rewolucji francuskiej Hope’owie przenieśli się do Londynu, znajdując schronienie u współpracującej z nimi rodziny Baringów – luteran z północnych Niemiec, którzy wcześniej wyemigrowali do Anglii. Po kolejnych zawirowaniach wojennych Baringowie przejęli interesy Hope’ów, a wzmocnieni tą fuzją wkroczyli do świata polityki.

    Londyn centrum finansowego świata

    W tamtym okresie Londyn stał się sercem globalnych finansów. Rewolucja przemysłowa, handel zamorski i utworzenie Banku Anglii przyczyniły się do powstania imperium brytyjskiego. Baringowie, Rothschildowie i Schroederowie przejęli kontrolę nad Bankiem Anglii i emisją obligacji skarbowych w Wielkiej Brytanii, a następnie w innych krajach Europy i Ameryki, monopolizując tym samym przepływ światowych kapitałów. Wywoływali konflikty między państwami, aby następnie czerpać zyski z kontrybucji i wspierać sektor militarny. Rywalizowali między sobą o lukratywne projekty.

    Baringowie mieli dłuższą historię sukcesów niż żydowska rodzina Rothschildów. To oni jako pierwsi stworzyli rozległą sieć powiązań finansowych, a Rothschildowie jedynie ich naśladowali. Baringowie otrzymywali intratne zlecenia od rządu brytyjskiego, a członkowie rodziny zasiadali w parlamencie. Następnie rozszerzyli swoją działalność na Amerykę, realizując zlecenia rządu amerykańskiego, m.in. pomogli sfinansować zakup Luizjany od Napoleona.

    Kolejne zlecenie otrzymali od Francji. Po upadku Napoleona Burbonowie, zmuszeni do zapłaty wysokiej kontrybucji, zwrócili się do Baringów o przeprowadzenie emisji obligacji skarbowych, za co ci pobrali wysoką prowizję. Rothschildowie również próbowali zaistnieć w tym przedsięwzięciu, ale ich udział był niewielki. Od tego momentu zaciekle rywalizowali z Baringami, grając na zniżkę ceny wyemitowanych przez nich obligacji i skutecznie zabiegając o inne duże projekty, takie jak emisje obligacji dla rządów Prus, Austrii i Rosji. Stopniowo ich potęga rosła, a Baringów malała. Ostatecznie ich bank został pogrążony przez 28-letniego Nicka Leesona w 1995 roku.

    W połowie XIX wieku działało 31 banków inwestycyjnych, z czego aż 78% należało do żydowskich rodzin. Dla Baringów pozostawało coraz mniej okazji biznesowych. Pod koniec XIX wieku Rothschildowie byli już hegemonami, a poprzez małżeństwa wchodzili do kręgów arystokratycznych. Pomogli Wielkiej Brytanii w przejęciu Kanału Sueskiego i inwestowali w Ameryce Południowej.

    Na przełomie XIX i XX wieku Londyn był centrum globalnego systemu finansowego, a funt, powiązany ze złotem, pełnił funkcję światowej waluty rezerwowej. Rothschildowie skutecznie dążyli do wyeliminowania srebra i ustanowienia standardu złota we wszystkich liczących się krajach, kontrolując jego wydobycie. Dzięki temu banki centralne tych państw stały się od nich zależne.

    Szwajcarscy bankierzy i ich wpływ na Francję

    Nie można pominąć roli szwajcarskich bankierów w historii bankowości i rodów bankierskich. Działali oni głównie we Francji. Zawirowania polityczne opóźniły rewolucję przemysłową we Francji w stosunku do Wielkiej Brytanii. Jednak w XIX wieku kraj ten wkroczył na ścieżkę dynamicznego rozwoju, napędzanego bogactwami naturalnymi z kolonii, handlem międzykontynentalnym i prywatnym sektorem bankowym. Działały tam dwie grupy bankierów: purytanie ze Szwajcarii i żydowskie rodziny z Rothschildami na czele.

    Purytańskie rodziny Mirabaud, Mallet i Hottinguer pod koniec XVIII wieku stały za kulisami rewolucji francuskiej, by następnie poprzeć Napoleona, który ustanowił Bank Francji (prywatny bank centralny), a ostatecznie Burbonów. Wpływy szwajcarskich bankierów są odczuwalne do dziś – w 2009 roku rządy USA i Szwajcarii weszły w spór dotyczący niejawnych kont, w który zamieszana była rodzina Mirabaud. Bankiem Francji rządzili przedstawiciele obu grup: Rothschildowie, Mirabaud i Malletowie. Ci ostatni przez 136 lat, aż do jego nacjonalizacji w 1936 roku.

    Wśród żydowskich rodzin bankierskich nie było jednomyślności. Rothschildowie mieli konkurentów w postaci Fouldów i braci Pereire. Ci ostatni, przy wsparciu Napoleona III, założyli w 1852 roku bank inwestycyjny Credit Mobilier, który miał finansować wielkie inwestycje kolejowe. Początkowo odnosili sukcesy, tworząc spółki-córki w wielu krajach Europy. Jednak wybuch wojny krymskiej w 1854 roku zahamował rozbuchane inwestycje w sektorze kolejowym z powodu deficytu kapitałów. Brak płynności ostatecznie pogrążył Credit Mobilier – po pięciu latach bank przestał istnieć. Pereire’owie nigdy nie odzyskali dawnej pozycji, ale w 1881 roku założyli Bank Transatlantycki, który obecnie jest jednym z najstarszych banków we Francji.

    Na porażce Pereire’ów skorzystali Rothschildowie. Na początku XX wieku weszli w bankowość inwestycyjną, przejmując kontrolę nad bankiem Paribas, który miał decydujący wpływ na życie gospodarcze Francji i utrzymali ją do 1931 roku, posiadając w swoim portfelu ponad 350 francuskich spółek giełdowych.

    Proces powstawania banków inwestycyjnych, zarówno we Francji, jak i w Anglii, przebiegał stopniowo. Początkowo bankierzy inwestowali nie w akcje przedsiębiorstw, lecz w bezpieczne papiery rządowe. Banki inwestycyjne zaczęły powstawać wraz z pojawieniem się wielkich projektów inwestycyjnych. Rola bankierów ewoluowała – od kredytodawców do zarządców transferu środków publicznych.

    Amerykański sen i żydowskie rody bankierskie

    W XIX wieku do Ameryki przybyła z Niemiec grupa żydowskich rodzin bankierskich, m.in. Seligmanowie, Belmontowie, Schiffowie, Kuhnowie, Loebowie, Warburgowie, Speyerowie, Goldmanowie i Sachsowie. Według Hongbinga, to właśnie te rody stanowią fundament żydowskich finansistów, którzy mają w swoich rękach 90% władzy na Wall Street. Byli to ludzie o nieprzeciętnych zdolnościach i talentach.

    Joseph Seligman zaczynał w rodzinnym kantorze wymiany walut w Bawarii. Gdy w latach 30. XIX wieku rewolucja przemysłowa osłabiła ich biznes, rodzina zdecydowała się na emigrację. Joseph rozpoczął karierę jako obwoźny handlarz w Pensylwanii, a zakończył jako bankier w Nowym Jorku, zyskując miano „amerykańskiego Rothschilda”. W czasie wojny secesyjnej realizował zlecenia rządowe. Następnie postanowił zbudować sieć na wzór Rothschildów, z którymi nawiązał współpracę, lokując emisje amerykańskich obligacji skarbowych na europejskich rynkach.

    Seligmanowie, podobnie jak Rothschildowie w Europie, mocno zaangażowali się w politykę, zręcznie manipulując ludźmi władzy. Gdy prezydent James Garfield przechodził rekonwalescencję po nieudanym zamachu w willi Seligmanów, niespodziewanie zmarł. Warto dodać, że Garfield był zagorzałym przeciwnikiem prywatnego banku centralnego, podczas gdy Seligmanowie i inni międzynarodowi bankierzy byli jego gorącymi zwolennikami.

    Jednak dopiero przy projekcie budowy Kanału Panamskiego Seligmanowie pokazali swój kunszt. Amerykanie planowali przekopać kanał w Nikaragui, ale Seligmanowie, we współpracy z Morganami, porozumieli się z rządem Francji i optowali za Panamą. Wykorzystując swoje wpływy, przekonali Kongres do zmiany lokalizacji. Gdy rząd Kolumbii, do której należała Panama, odmówił udostępnienia przesmyku, sfinansowali w Panamie bunt separatystów, który przy cichym wsparciu prezydenta Roosevelta zakończył się sukcesem. Panama stała się niepodległym państwem, a bankierzy, którzy zorganizowali finansowanie projektu, zgarnęli ogromne zyski.

    Jacob Schiff reprezentował młodsze pokolenie żydowsko-niemieckich bankierów, którzy przybyli do Ameryki. Schiffowie znali Rothschildów, ale Jacob wybrał własną drogę. W Nowym Jorku został partnerem banku Kuhn, Loeb & Co, który dzięki jego talentowi zaczął się dynamicznie rozwijać. Głównym projektem Schiffa była budowa kolei Atlantyk-Pacyfik. Początkowo zaangażował w to przedsięwzięcie Morgana, ówczesnego lidera po Seligmanie, ale gdy ten wycofał się, uznając ryzyko za zbyt duże, Schiff skompletował inną grupę i, wykorzystując kontakty w Europie, zaczął zbierać kapitały w Londynie. Zaprosił również do Nowego Jorku braci Warburgów, którzy dołączyli do spółki Kuhn, Loeb & Co. W 1897 roku jego grupa oficjalnie zakupiła udziały w Union Pacific, która zaczęła przynosić zyski i wypracowała pokaźne aktywa.

    W połowie XIX wieku do Ameryki przybyło z Niemiec wiele żydowskich rodzin, które, zaczynając od drobnego handlu, stopniowo wkraczały do świata bankowości. Dwie dekady później zbudowały potężne imperia finansowe. Były to pierwsze banki inwestycyjne na nowym kontynencie, które w przeciwieństwie do banków komercyjnych zajmowały się nie udzielaniem kredytów, lecz handlem skryptami dłużnymi, emisją papierów wartościowych i wprowadzaniem akcji na giełdę. Ich królestwem była Wall Street. Na przełomie XIX i XX wieku do Ameryki zaczęli napływać żydzi z Europy Wschodniej i Rosji. To oni, początkowo traktowani z góry przez swoich niemieckich współbraci, stworzyli w Ameryce przemysł filmowy, a ich królestwem stało się Hollywood.

    Niespokojna Europa i gra interesów

    W Hamburgu rodzina Warburgów prowadziła bank, który odegrał istotną rolę po zjednoczeniu Niemiec w 1871 roku. Max Warburg zaangażował się w budowę niemieckiej floty, mającej stanowić przeciwwagę dla floty brytyjskiej w handlu międzynarodowym. I w pewnym stopniu cel ten został osiągnięty, bo Hamburg przed I wojną światową stał się drugim po Nowym Jorku portem przeładunkowym. Wynalezienie silnika benzynowego przez Niemca, Gottlieba Daimlera, dodatkowo zaostrzyło rywalizację między Niemcami a Wielką Brytanią o dostęp do złóż ropy naftowej. Niemcy planowali budowę linii kolejowej Berlin-Bagdad, a bank Warburga rozpoczął gromadzenie środków na ten cel.

    Wybuch I wojny światowej, przegranej przez Niemcy, pokrzyżował te plany. Traktat wersalski, nakładający na Niemcy ogromne straty terytorialne i kontrybucje, stał się zarzewiem II wojny światowej. Słabe Niemcy leżały w interesie Wielkiej Brytanii, gdyż to właśnie ten kraj miał potencjał, by stać się jej głównym rywalem w Europie. USA, będąc sojusznikiem Wielkiej Brytanii, jednocześnie szukały możliwości odebrania jej roli hegemona. Hongbing przedstawia zawiłą grę interesów, toczącą się w czasie I wojny światowej i tuż po niej. Szczególną uwagę zwraca na ruch syjonistyczny i dążenia do utworzenia państwa żydowskiego w Palestynie, gorąco popierane przez Rothschildów.

    Hiperinflację w Niemczech w latach 1922-23 Hongbing postrzega jako narzędzie do obalenia słabej Republiki Weimarskiej i zbudowania na jej gruzach silnego państwa niemieckiego, naturalnego rywala Wielkiej Brytanii. Pierwszym krokiem w tym planie było oddanie Reichsbanku, banku centralnego, w ręce prywatne w 1922 roku. Kolejnym – działania międzynarodowych bankierów na rzecz obniżenia kursu marki. Ogień podsycały banki niemieckie – Reichsbank, drukując ogromne ilości pieniędzy, oraz banki komercyjne, udzielając tanich kredytów. W wyniku hiperinflacji majątek Niemiec został zrabowany, klasa średnia zubożała, a międzynarodowi bankierzy zgromadzili ogromne zyski. Stabilizacja nadeszła w 1924 roku, gdy reformą systemu pieniężnego zajął się doświadczony bankier Hjalmar Schacht. Okresowo wstrzymał udzielanie pożyczek przez Reichsbank i podniósł stopy kredytów krótkoterminowych, które służyły spekulacji. Od tego momentu Niemcy mogły zaciągać na Wall Street kredyty na odbudowę gospodarki.

    W latach 1924-31 Niemcy otrzymały 18,6 mld marek kredytów i spłaciły 10,5 mld marek odszkodowań wojennych. Lokowaniem niemieckich papierów wartościowych zajmowali się Rockefellerowie, Morganowie i Warburgowie. W 1924 roku rozpoczęła się realizacja planu Dawesa (późniejszy wiceprezydent USA), polegającego na redukcji niemieckich zobowiązań ze 132 do 37 mld marek. Dzięki amerykańskim pożyczkom niemiecki przemysł odżył. Wtedy bankierzy i amerykańscy politycy zaczęli rozglądać się za energicznym liderem politycznym. Ich uwagę przykuł Adolf Hitler. Wysłali nawet do Berlina jednego z braci Warburgów, bankiera z Wall Street. Nie przewidzieli jednak, że Hitler ma własny plan.

    Niemiecki „nowy ład” i rola Hjalmara Schachta

    Hitler, dochodząc do władzy w 1933 roku w obliczu kryzysu, spadającej produkcji i rosnącego bezrobocia, nie był człowiekiem stabilizacji. Wiedział jednak, do kogo się zwrócić – sięgnął po Hjalmara Schachta, który już raz uratował niemiecką gospodarkę przed katastrofą. Schacht został szefem Reichsbanku, a następnie ministrem gospodarki, którą to funkcję sprawował do 1937 roku. Wykorzystując swoją pozycję w świecie bankierskim, ściągnął do kraju kapitały, lokując niemieckie papiery wartościowe na Wall Street. Kluczowe znaczenie miały jego dobre relacje z bankierską rodziną Warburgów.

    Niemiecki cud gospodarczy, w którego realizację włączyli się wielcy bankierzy i przemysłowcy (Krupp, Siemens, Bosch, Thyssen i in.), opierał się na wyznaczeniu priorytetów: budowie autostrad i rozwijaniu branż związanych z przemysłem obronnym. Dzięki Schachtowi amerykańskie firmy działające w Niemczech zgodziły się na reinwestowanie zysków na miejscu. W latach 1933-39 naziści otrzymali wsparcie finansowe od grupy DuPont and Chemical, grupy Rockefellera, Mobil Petroleum, grupy Morgana oraz kontrolowanej przez nią ITT. Udało im się przyciągnąć kapitał, szukający lukratywnych inwestycji wojennych.

    Zaangażowanie kapitału zagranicznego to jedno, a innowacje finansowe to drugie. Bez nich niemiecki cud gospodarczy nie byłby możliwy. Hitler stopniowo uzależniał od władzy bank centralny, by w latach 1937-39 przejąć nad nim kontrolę. Innowacyjnym posunięciem było wprowadzenie tzw. weksli zatrudnieniowych (Mefo bills), omijających ograniczenia kredytowe wynikające z rezerw złota i walut. Za te pieniądze, będące w rzeczywistości krótkoterminowymi wekslami, rząd nabywał towary i usługi od firm tworzących miejsca pracy, a te wymieniały w banku centralnym weksle na reichsmarki. Weksle były wykorzystywane w budownictwie mieszkaniowym, infrastrukturalnym, a także w rozbudowie armii. Zmniejszyły bezrobocie i wpływ międzynarodowej finansjery na państwo. Gdy gospodarka nabrała tempa, Schacht odmówił dalszego ich dyskontowania, co było bezpośrednią przyczyną jego dymisji.

    Jak pisze Hongbing, „nowy ład” Hitlera był bardziej efektywny niż New Deal Roosevelta. W ciągu pięciu lat stan niemieckiej gospodarki znacząco się poprawił (produkcja wzrosła czterokrotnie, PKB o 100%, a bezrobocie spadło do 1,3%), podczas gdy w USA w 1937 roku nastąpiło kolejne załamanie, a wyjście z depresji nastąpiło dopiero w 1941 roku, po przystąpieniu kraju do wojny.

    Przez wiele lat Hitler współpracował z bankierami żydowskiego pochodzenia na zasadzie wymiany korzyści. Dopiero gdy udało mu się opanować kryzys, pokazał swoje prawdziwe oblicze. W 1938 roku, po aneksji Austrii, pozwolił Luisowi Rothschildowi wyjechać z Wiednia do Londynu, a Maxa Warburga zmusił do emigracji do Ameryki.

    Niewidzialni oligarchowie i nowe formy kontroli

    W XX wieku kapitalizm finansowy ustąpił miejsca monopolistycznemu. Przedstawiciele finansjery, kontrolujący gospodarkę, wycofali się z pierwszego planu, działając odtąd za pośrednictwem agentów. W nowych spółkach doszło do rozdziału prawa własności i nadzoru. Wprowadzono publiczne zbiórki kapitału, wykorzystujące efekt dźwigni przy minimalnych funduszach. Chodziło o utrzymanie kontroli nad gospodarką bez ujawniania tożsamości faktycznego nadzorcy. Plutokraci zniknęli z rankingów najbogatszych, ale nie stracili kontroli nad swoim majątkiem.

    Jedną z nowych form zachowania tej kontroli są fundacje, do których można transferować środki zwolnione od podatków. To sposób na uniknięcie podatku spadkowego, dochodowego, od darowizn i od zysków kapitałowych, mimo wzrostu wartości inwestycji. Według amerykańskich szacunków, za sprawą fundacji fiskusowi umyka dwie trzecie uzyskiwanych dochodów. Fundacje mogą kupować i sprzedawać różnego rodzaju aktywa (nieruchomości, papiery wartościowe), nie publikując raportów, jak robią to spółki. Mają jedynie obowiązek przeznaczać kilka procent rocznie na dowolne cele charytatywne – to niewiele w porównaniu z aktywami, jakie można ukryć, zwłaszcza że poprzez fundacje można np. kontrolować świat nauki czy media. Tę „metodę” ukrywania bogactwa – jak pisze Hongbing – wynaleźli Rockefellerowie. W ich ślady poszli młodsi bogacze, tacy jak Bill Gates czy Warren Buffett.

    Dziś przedstawiciele wielkiej finansjery pozostają w ukryciu i niezwykle trudno jest oszacować ich stale rosnące majątki. Bogactwo Rockefellerów kryje się w ogromnych majątkach osobistych oraz nieprzejrzystych strukturach trustowo-fundacyjnych. Poprzez udziały, które nie są bezpośrednio przypisane do ich nazwiska, mają wpływ na największe spółki w kluczowych sektorach (np. Standard Oil czy JP Morgan Chase). Mają również przełożenie na świat polityki. Pod wpływem tej rodziny pozostaje słynna CFR (Council on Foreign Relations), której członkowie piastują wysokie stanowiska w administracji. CFR jest odgałęzieniem tajnego stowarzyszenia założonego na początku ubiegłego wieku przez Cecila Rhodesa, polityka, kolonizatora i potentata na rynku diamentów. Jego ideą było zdobycie władzy nad światem pod sztandarem Imperium Brytyjskiego. Idea ta została zmodyfikowana po rozpadzie imperium, ale cel pozostał ten sam.

    Od 1973 roku w bardziej dyskretny sposób realizuje go Komisja Trójstronna (Trilateral Commission), której inicjatorem był David Rockefeller. Jej taktyka polega na tym, by przekonywać opinię publiczną, przywiązaną do idei suwerennych państw, o istnieniu globalnych problemów (kryzysów), którym świat musi wspólnie stawiać czoła. Międzynarodowa współpraca i solidarność mają być krokiem w stronę ustanowienia globalnego rządu. Jednym z koordynatorów Komisji Trójstronnej jest Zbigniew Brzeziński.

    Dlaczego międzynarodowa finansjera z takim uporem forsuje ideę globalizacji? Bo to oznacza poszerzenie i pogłębienie kontroli nad światem – odpowiada Hongbing. Jego zdaniem, finansowe tsunami z 2008 roku było długo wyczekiwaną okazją i krokiem w kierunku budowy infrastruktury dla globalnego rządu: powszechnego banku centralnego i jednej światowej waluty. Prawo do emisji pieniądza to prawo do dystrybucji majątku, a suwerenność narodowa to suwerenność monetarna. Gdy światowy bank centralny przejmie uprawnienia do emisji, będzie działał ponad i niezależnie od wszystkich demokratycznie wybieranych rządów. Do tego jednak potrzebny jest ogólnoświatowy kryzys, bo wtedy łatwiej przeprowadzać takie reformy. Hongbing nie ma wątpliwości, że stanie się to w niedalekiej przyszłości, a kolejny kryzys będzie związany z dolarem.

    Dolarowi, który jest pieniądzem światowym, od 1971 roku, gdy ostatecznie oddzielono go od złota, towarzyszy rosnący w zawrotnym tempie dług. By go zmniejszyć, Rezerwa Federalna włącza drukarki. Długoterminowa nadmierna emisja dolarów sprawiła, że obecny system nie ma szans, by trwać wiecznie. Jak wyliczył Hongbing, jeśli tempo zadłużenia pozostanie na obecnym poziomie 6% rocznie, a PKB będzie rósł 3% rocznie, w 2051 roku odsetki od amerykańskiego długu przewyższą dochody Amerykanów. Światową walutę trzeba więc wprowadzić wcześniej, a przedtem zlikwidować garb długu, czyli sprowadzić wartość dolara do zera. Czy ten scenariusz się ziści? Zobaczymy. Hongbing przewiduje również, że filarami nowego systemu walutowego będą złoto i … dwutlenek węgla, a konkretnie limity emisji, które są przedmiotem obrotu.

    Książki Songa Hongbinga „Wojna o pieniądz” i „Wojna o pieniądz 2”, ukazały się w przekładzie Tytusa Sierakowskiego nakładem wrocławskiego wydawnictwa Wektory. W 2016 r. ukazał się w polskim przekładzie Izabeli Błasiak-Kozak tom trzeci: „Wojna o pieniądz. Epoka walczących królestw”.

    Song Hongbing, chiński analityk finansowy, spoglądając na świat zachodni z zewnątrz, usiłuje dociec, w którym momencie dynamicznie rozwijająca się cywilizacja Zachodu popełniła błąd, który doprowadził do dzisiejszego permanentnego kryzysu i rosnącego zadłużenia. Jego opowieść obejmuje ostatnie trzy wieki historii Europy i Ameryki, poczynając od założenia Banku Anglii w 1694 roku, poprzez dzieje rodziny Rothschildów i ich imperium finansowego, powołanie Rezerwy Federalnej, udział kół finansowych w inspirowaniu dwóch wielkich wojen światowych, rezygnację z parytetu złota, aż po kryzys naftowy lat siedemdziesiątych, klęskę „azjatyckich tygrysów” w latach dziewięćdziesiątych i ostatni kryzys finansowy na rynku nieruchomości USA. Przedstawiając dzieje powolnego upadku Zachodu polegającego na dobrowolnym oddawaniu się państw w niewolę banków, autor pragnie ostrzec Chiny i inne dynamicznie rozwijające się kraje Azji przed popełnieniem błędów, które mogą doprowadzić do utraty nie tylko dobrobytu, ale także suwerenności. Jednakże ta książka, pisana dla azjatyckiego czytelnika, może być również pouczająca dla nas. Choć bowiem popełniliśmy już wiele z błędów, o których pisze autor, zawsze jest nadzieja, że nie będziemy popełniać następnych (z przedmowy wydawcy).

  • Cyberbezpieczeństwo 2015: Orange o zagrożeniach w sieci

    Cyberbezpieczeństwo 2015: Orange o zagrożeniach w sieci

    Orange zarządza około 1/3 ruchu internetowego w Polsce. Raport CERT Orange Polska na temat zjawisk i zagrożeń w cyberprzestrzeni pozwala na wyciągnięcie ogólnych wniosków dotyczących bezpieczeństwa w sieci. Rozmowa z Tomaszem Matułą, dyrektorem infrastruktury ICT i Cyberbezpieczeństwa Orange Polska, CIO Roku 2010.

    Najważniejsze zagrożenia w 2015 roku

    W 2015 roku cyberprzestępcy wykorzystywali różnorodne metody ataków. Do najczęstszych należały:

    • Ransomware – oprogramowanie szantażujące, blokujące dostęp do danych i żądające okupu.
    • Ataki wielowektorowe – złożone ataki, łączące różne techniki, np. DDoS i phishing.
    • Trujący spam i phishing – wiadomości e-mail zawierające złośliwy kod lub linki do fałszywych stron.
    • Skanowanie podatności oprogramowania i urządzeń mobilnych.

    Ataki DDoS wciąż groźne

    Średnia wielkość ataku DDoS wzrosła o 20% do 1,1 Gbps. Chociaż w 2015 roku nie padł rekord wielkości ataku, to jednak DDoS stał się elementem ataków wielowektorowych, często stanowiąc przykrywkę dla innych działań, np. prób wykradzenia haseł.

    Coraz częściej ataki DDoS są wykorzystywane jako narzędzie nieuczciwej konkurencji. CERT Orange Polska odnotował przypadek ataku na dużą sieć handlową w okresie przedświątecznym, którego celem było wyeliminowanie konkurenta z rynku.

    Socjotechnika – słaby punkt bezpieczeństwa

    Cyberprzestępcy nadal chętnie sięgają po socjotechnikę, wykorzystując naiwność i brak ostrożności użytkowników. Przykładem może być wyłudzanie haseł na podstawie informacji dostępnych w mediach społecznościowych. Przestępcy często wykorzystują proste, ale skuteczne psychologiczne chwyty, aby wydobyć poufne informacje.

    Cybertarcza Orange – ochrona przed zagrożeniami

    Orange oferuje swoim klientom usługę Cybertarcza, która automatycznie bada ruch internetowy i chroni przed złośliwym oprogramowaniem. Z usługi zrezygnowało tylko 0,1% użytkowników, co świadczy o zaufaniu do tego rozwiązania.

    Phishing i zatruty spam wciąż skuteczne

    Mimo że phishing wydaje się być znaną metodą, w 2015 roku odnotowano wzrost liczby fałszywych e-faktur. Cyberprzestępcy rozsyłali masowo fałszywe faktury banków i operatorów, które infekowały komputery i dołączały je do sieci botnet.

    Zatruty spam, często lekceważony, stał się popularnym nośnikiem złośliwego kodu. Szacuje się, że około 40% spamu przenosi złośliwy kod.

    Ransomware – zagrożenie dla urządzeń mobilnych

    Ransomware to coraz częstsze zagrożenie, szczególnie dla smartfonów. Cyberprzestępcy żądają okupu za odblokowanie dostępu do danych, średnio 500 zł. Wiele osób woli zapłacić okup niż zgłaszać sprawę na policję.

    Cyberbezpieczeństwo – odpowiedzialność państwa i firm

    W ostatnich latach rośnie świadomość zagrożeń cybernetycznych wśród firm. Coraz więcej przedsiębiorstw inwestuje w rozwiązania typu disaster recovery, aby zminimalizować skutki ewentualnego ataku.

    Ministerstwo Cyfryzacji podjęło prace nad Strategią Cyberbezpieczeństwa RP, co jest pozytywnym sygnałem. Państwo zaczyna brać odpowiedzialność za cyberbezpieczeństwo obywateli i przedsiębiorców.

    Pełny raport CERT Orange Polska za rok 2015 jest dostępny tutaj: https://cert.orange.pl/uploads/CERT_final.pdf

    Słowa kluczowe: cyberbezpieczeństwo, CERT Orange Polska, DDoS, ransomware, phishing, spam, socjotechnika, Cybertarcza, zagrożenia internetowe, bezpieczeństwo danych, cyberprzestępczość, Tomasz Matuła, CIO Roku 2010, Ministerstwo Cyfryzacji, Strategia Cyberbezpieczeństwa RP, ataki wielowektorowe

  • Widzialna ręka państwa – innowacje i rozwój

    Widzialna ręka państwa – innowacje i rozwój

    Nie ma rozwoju gospodarczego bez konkurencyjności, nie ma konkurencyjności bez innowacji, a te z kolei nie mogłyby zaistnieć bez aktywnej roli państwa. Tak w skrócie można przedstawić główną ideę zawartą w książce „Przedsiębiorcze państwo” autorstwa Mariany Mazzucato, cenionej ekonomistki z Uniwersytetu w Sussex. Mazzucato w swojej publikacji podważa utarte schematy myślenia o roli państwa w gospodarce, prezentowane przez polityków i ekonomistów głównego nurtu. Otwarcie sprzeciwia się postrzeganiu państwa jedynie jako biernego „stróża” i krytykuje bezgraniczne przekonanie o wyłącznej roli sektora prywatnego w kreowaniu innowacji.

    Państwo jako cierpliwy i odważny inwestor

    W swojej pracy Mazzucato kwestionuje pogląd, jakoby państwo było tworem niezdarnym i zbiurokratyzowanym, zdolnym jedynie do regulowania rynku i nieprzeszkadzania przedsiębiorcom. Autorka udowadnia, że to właśnie śmiałe inwestycje publiczne stały się fundamentem dla rozwoju Internetu i pomogły w sukcesie gigantów technologicznych, takich jak Apple czy Google. Rewolucyjne technologie w sektorach IT, farmaceutycznym, biotechnologicznym, nanotechnologicznym i zielonej energetyki, u swoich podstaw, były finansowane ze środków publicznych, torując drogę do innowacji dla firm prywatnych.

    Według Mazzucato, to nie fundusze venture capital (VC), lecz właśnie państwo podejmuje największe ryzyko, wykazując się przy tym odwagą i cierpliwością. Fundusze VC angażują się dopiero wtedy, gdy ryzyko inwestycyjne zostaje zredukowane. Państwo, mając na uwadze długoterminową perspektywę wzrostu gospodarczego, jest w stanie zagwarantować innowacyjnym firmom wsparcie finansowe i strategiczne, niezależne od wahań koniunktury.

    Państwo jako katalizator rozwoju a nie hamulec

    Zdaniem Mazzucato, błędne jest postrzeganie dynamicznego sektora prywatnego w opozycji do zbiurokratyzowanego sektora publicznego. To uproszczenie doprowadziło do błędnego przekonania, że kryzys finansowy z 2007 roku był spowodowany przez dług publiczny, a nie nadmierne zadłużenie prywatne. Autorka podkreśla, że wiele państw popadło w długi z powodu pakietów ratunkowych dla banków oraz niewystarczających wydatków na badania i rozwój (B+R). Kluczowe jest nie to, jak duży jest deficyt budżetowy, ale na co przeznaczane są publiczne pieniądze.

    Mazzucato zwraca uwagę, że państwo często nie dba o swój wizerunek w kontekście wspierania innowacji. Sukcesy sektora publicznego są niedostatecznie nagłaśniane, podczas gdy porażki są szeroko komentowane. Przykładem może być algorytm Google, który powstał dzięki grantowi od amerykańskiej Narodowej Fundacji na rzecz Nauki (NSF), czy odkrycie przeciwciał molekularnych w brytyjskich laboratoriach, które stało się fundamentem dla biotechnologii.

    Symbioza sektora publicznego i prywatnego

    Sektor prywatny nie jest skłonny do inwestowania w innowacje na wczesnym etapie, gdy ryzyko jest wysokie. Często też przypisuje sobie zasługi za innowacje, które powstały dzięki wsparciu publicznemu. W ostatnich latach obserwuje się niepokojące zjawisko w przemyśle farmaceutycznym, gdzie firmy redukują wydatki na B+R, zwiększając krótkoterminowe zyski. Podobne mechanizmy zaczynają działać w sektorze czystych technologii.

    Relacje między sektorem publicznym i prywatnym w obszarze innowacji coraz częściej przypominają pasożytnictwo, a nie symbiozę. Problem leży w braku wyzwań stawianych przez państwo prywatnemu biznesowi. Badania pokazują, że większy nacisk powinien być kładziony na produkcję badawczo-rozwojową niż na ulgi podatkowe.

    Współpraca i podział pracy kluczem do innowacji

    Ekonomia przeszła długą drogę od koncepcji niewidzialnej ręki rynku do teorii wzrostu opartej na wiedzy. Nowa teoria wzrostu podkreśla, że same wydatki na badania i rozwój nie wystarczą – potrzebny jest rozwój systemów innowacyjnych, w których państwo, uniwersytety i firmy uczestniczą w procesie innowacyjnym.

    Mazzucato porównuje Japonię i ZSRR z lat 70. i 80. XX wieku. Japonia, mimo mniejszych nakładów na B+R, osiągnęła sukces dzięki stworzeniu efektywnego systemu innowacyjnego, angażującego zarówno sektor publiczny, jak i prywatny. Kluczowe okazało się również wyznaczanie priorytetowych obszarów dla wdrażania postępu technologicznego.

    Sukces Apple a rola państwa

    Nie byłoby iPoda, iPhone’a czy iPada, gdyby nie publiczne inwestycje w technologie takie jak Internet, GPS czy ekran dotykowy. Apple, wykorzystując swój geniusz, zintegrowało technologie opracowane dzięki wsparciu publicznemu w innowacyjne produkty. Firma odniosła sukces, ale nie byłoby to możliwe bez wieloletnich wysiłków państwa, podejmowanych w warunkach niepewności.

    Wyzwania i przyszłość innowacji

    Mazzucato podkreśla, że państwo powinno odgrywać kluczową rolę w wyznaczaniu kierunku rozwoju, szczególnie w obszarach takich jak zielone technologie. Przykład Chin, które konsekwentnie realizują strategię rozwoju w tej dziedzinie, pokazuje, jak ważne jest długoterminowe zaangażowanie państwa i wsparcie finansowe dla innowacyjnych projektów.

    Podsumowanie: Konieczność redefinicji roli państwa

    Nakłady państwa na innowacje mają charakter społeczny, a zyski często pozostają w rękach prywatnych. Konieczne jest wypracowanie mechanizmów, które pozwolą na sprawiedliwy podział korzyści płynących z innowacji finansowanych ze środków publicznych. Państwo powinno aktywnie kształtować rynki i tworzyć warunki dla rozwoju innowacyjnych technologii. W dobie gospodarki opartej na wiedzy, kluczowe jest odejście od mitów i docenienie roli państwa jako aktywnego gracza, bez którego rozwój byłby niemożliwy.

    Zapraszamy do lektury książki „Przedsiębiorcze państwo” Mariany Mazzucato, która rzuca nowe światło na rolę państwa w kreowaniu innowacji i napędzaniu wzrostu gospodarczego.

  • Wdrożenia IT – wyzwania i problemy

    Wdrożenia IT – wyzwania i problemy

    Sprawne przeprowadzenie wdrożenia systemu IT, osiągnięcie zamierzonych celów biznesowych oraz zapewnienie wsparcia i stabilności użytkowania to kluczowe zadania przy implementacji nowych rozwiązań informatycznych.

    Autor: Włodzimierz Głowacki

    Data publikacji: 02.08.2016, godz. 14:18

    Złożoność procesu wdrożeniowego

    Organizacja wdrożenia IT to skomplikowany proces, który obejmuje etapy analizy, konsultacji, prac programistycznych i szkoleń. Kluczowe jest właściwe określenie praw i obowiązków stron, podział ryzyka oraz zasady odpowiedzialności i rozwiązywania problemów. Współpraca prawników z klientami w tym zakresie jest zwykle owocna, a umowy wdrożeniowe, choć nienazwane, zawierają powtarzalne elementy, respektujące kodeks cywilny i prawo autorskie.

    Prawa do wdrożonego systemu IT

    Kluczowym wyzwaniem jest uzgodnienie zakresu praw klienta do systemu. Firmy wdrażające często preferują licencje, podczas gdy klienci dążą do nabycia autorskich praw majątkowych (apm). Przeniesienie apm jest jednak rzadko możliwe, gdyż producenci tracą wtedy podstawę do dalszej działalności. Licencja jest najczęstszym rozwiązaniem, ale niesie ze sobą ryzyka dla licencjobiorcy.

    Problemy licencyjne

    W przypadku, gdy firma wdrażająca nie jest producentem, należy ustalić charakter jej praw do oprogramowania. Ważne jest, czy licencja pochodzi bezpośrednio od producenta, czy jest to sublicencja. Sublicencja niesie ryzyko utraty praw w przypadku problemów prawnych firmy wdrażającej. Licencja nie gwarantuje trwałego prawa do korzystania z oprogramowania. Zgodnie z prawem autorskim, umowa licencyjna na czas określony może trwać maksymalnie 5 lat, a potem jest traktowana jako zawarta na czas nieoznaczony i może być wypowiedziana. Ryzyko utraty licencji istnieje także w przypadku sprzedaży apm przez licencjodawcę.

    Alternatywne rozwiązania

    Alternatywą dla licencji są konstrukcje prawne, takie jak użytkowanie na apm, dzierżawa lub nabycie udziału w apm. Są one jednak nieugruntowane w doktrynie i praktyce. Ich zaletą jest to, że nie gasną w przypadku zbycia apm. Problematyczne jest jednak ich stosowanie w sposób zabezpieczający interesy obu stron.

    Ryzyka związane z upadłością

    W przypadku upadłości lub egzekucji, licencje wygasają. Podobnie dzieje się z użytkowaniem i dzierżawą. Jedynie nabycie udziału w apm pozwala zachować prawo do korzystania z oprogramowania. Syndyk może odstąpić od niewykonanej umowy wzajemnej, co jest ryzykiem dla licencji i dzierżawy. Nowe prawo upadłościowe nie wyłącza tej możliwości dla licencji, ale wymaga zgody sędziego-komisarza na odstąpienie, co wzmacnia pozycję licencjobiorcy.

    Znaczenie kodu źródłowego

    Deponowanie kodu źródłowego jest często błędnie uważane za gwarancję prawa do jego używania. Kod źródłowy jest chroniony prawem autorskim i wymaga odpowiedniego tytułu prawnego do korzystania. Dostęp do kodu jest kluczowy dla zaawansowanych działań na oprogramowaniu, takich jak usuwanie błędów i aktualizacje. Depozyt kodu źródłowego może zabezpieczać interesy użytkownika w przypadku utraty wsparcia technicznego.

    Podsumowanie

    Z punktu widzenia beneficjenta wdrożenia, kluczowe jest zapewnienie stabilnego prawa do korzystania z oprogramowania oraz odpowiedniego serwisu. Umowa wdrożeniowa powinna być dostosowana do specyfiki procesu. W celu wzmocnienia pozycji licencjobiorcy, należy rozważyć alternatywne konstrukcje prawne i postulować zmiany w prawie, które zapewnią trwałość licencji w przypadku sprzedaży apm i wzmocnią ochronę w postępowaniu upadłościowym. Depozyt kodu źródłowego, oparty na jasnych zasadach, może być dodatkowym zabezpieczeniem.

  • Kierunek: państwo usługowe. Cyfrowa transformacja sektora publicznego

    Kierunek: państwo usługowe. Cyfrowa transformacja sektora publicznego

    W dobie cyfrowej rewolucji państwo musi przedefiniować swoją rolę i relacje z obywatelem. Nikodem Bończa Tomaszewski, CIO Roku 2015 i były szef COI, przedstawia wizję państwa usługowego, które jest sprawnym usługodawcą, solidarnym z obywatelami.

    Autor: Szymon Augustyniak | 22.01.2016

    Sukces COI i uratowanie projektu PL.ID

    Centralny Ośrodek Informatyki (COI) odegrał kluczową rolę w uratowaniu projektu PL.ID, sztandarowego przedsięwzięcia informatyzacji państwa. Po przejęciu projektu w 2013 roku, COI dokonał jego restrukturyzacji, co pozwoliło na uruchomienie Systemu Rejestrów Państwowych 1 marca 2015 roku.

    Przyjęto zasadę „.gov w domenie, .com w działaniu”, łącząc misję publiczną z rynkową efektywnością. Zastosowano podejście skrajnego pesymizmu, zakładając, że projekt zaczyna się od zera. Zamiast audytów, postawiono na „rozpoznanie bojem” i budowanie wiedzy w trakcie działania.

    COI zmodernizował dwa centra przetwarzania danych, zbudował Zintegrowaną Infrastrukturę Rejestrów i przeszkolił 14 tysięcy użytkowników. Optymalizacja architektury SRP przyniosła 30 mln zł oszczędności rocznie na kosztach utrzymania.

    Kultura projektowa i zarządzanie zmianą

    Wprowadzenie kultury projektowej spotkało się z oporem niektórych grup interesariuszy. Kluczowe było oparcie komunikacji na faktach i danych, a nie emocjach. Istotną rolę odegrali wiceminister Rafał Magryś i dyrektor Roman Kusyk, którzy wprowadzili nowe podejście do realizacji projektów IT w MSW.

    Największe obawy budziła skala zmiany – System Rejestrów Państwowych to nie tylko projekt IT, ale fundamentalna zmiana sposobu rejestrowania obywateli. W przekonywaniu sceptyków kluczowe było skupienie się na korzyściach dla obywateli i użytkowników, a nie na samej infrastrukturze.

    User Experience i Citizen Centered Design

    W COI kluczową rolę odgrywa User Experience (UX). Zespół Marcina Malickiego tworzy fundament publicznych e-usług, czyli portal obywatel.gov.pl. W projektach IT istotne jest mierzenie efektów i dbanie o to, by organizacja nie traciła z oczu celu – tworzenia rozwiązań dla ludzi.

    Citizen Centered Design to podejście, w którym określa się skalę korzyści dla obywateli, przedsiębiorców i innych podmiotów. Często mniejsze projekty przynoszą bardziej namacalne efekty. Technologia ma sprawiać, że będzie lepiej, taniej, wygodniej – ale tylko wtedy, gdy podda się ją rygorom mierzalnych efektów.

    Optymalizacja i budowa kompetencji

    Zespół infrastruktury COI, kierowany przez Sebastiana Zduńczyka, skupił się na optymalizacji kosztów i zasobów. Powstała Zintegrowana Infrastruktura Rejestrów, a koszty utrzymania systemu spadły o ponad połowę.

    COI zbudował własny pion deweloperski, co było ewenementem w instytucji państwowej. Michał GŁowiński i jego zespół udowodnili, że można stworzyć i utrzymać zespół analityków i programistów w sektorze publicznym.

    COI postawił na zwinne metodyki zarządzania projektami, takie jak Scrum. Ania Jaczkowska pracuje nad wypracowaniem własnego procesu projektowego w COI, opartego na tych doświadczeniach.

    Państwo usługowe – wizja przyszłości

    Polska ma do dyspozycji 10 mld zł na cyfryzację z funduszy UE. Minister Anna Streżyńska prowadzi reformę obszaru cyfryzacji, która ma dać szefowi resortu narzędzia do realnej informatyzacji państwa.

    Obecnie państwo działa w modelu regulacyjnym, charakterystycznym dla epoki przemysłowej. W erze cyfrowej potrzebne jest państwo usługowe – solidarne z obywatelami, a nie zbiór procedur i instytucji.

    Przykład USA pokazuje, że państwo regulacyjne świetnie radzi sobie z narzędziami kontroli, ale nie rozumie potrzeb obywateli. Wielka Brytania i USA idą w kierunku modelu usługowego – Polska powinna podążać tą samą drogą.

    ePUAP odzwierciedla logikę „papierowej” administracji. Potrzebne są usługi transakcyjne, które pozwolą na realne załatwienie sprawy online.

    Ideałem cyfrowego państwa w 2020 roku jest wdrożenie modelu usługowego, komunikacja prostym językiem, kompetencje IT w sektorze publicznym i kilkaset e-usług na portalu obywatel.gov.pl.

    Nikodem Bończa Tomaszewski

    Menedżer, ekspert IT, twórca Narodowego Archiwum Cyfrowego. W latach 2012-2015 dyrektor Centralnego Ośrodka Informatyki MSW. Przeprowadził reformę COI i zbudował zespół pozwalający na samodzielną realizację strategicznych projektów cyfrowych.

  • Sukces Rkantor.com: Innowacyjne podejście do bankowości

    Sukces Rkantor.com: Innowacyjne podejście do bankowości

    Rkantor.com, platforma wymiany walut online należąca do Raiffeisen Banku, powstała w rekordowym czasie, wyznaczając nowe standardy w branży fintech. Krzysztof Stumpf, CIO Raiffeisen Solutions, dzieli się kulisami tego sukcesu.

    Od pomysłu do realizacji

    Decyzja o stworzeniu kantoru internetowego zapadła w lipcu 2014 roku. Celem było stworzenie usługi dla wszystkich klientów, nie tylko tych posiadających konto w Raiffeisen Banku. Kluczową przewagą Rkantor.com jest bezpieczeństwo i atrakcyjne ceny, wynikające z bycia częścią stabilnej instytucji finansowej.

    Innowacyjność i zwinność

    Wydzielenie osobnej spółki, Raiffeisen Solutions, pozwoliło na większą elastyczność i innowacyjność. Firma działa zwinnie, bez obciążeń bankowych procedur, jednocześnie zachowując wysokie standardy bezpieczeństwa dzięki licencji KNF.

    Nowe podejście organizacyjne

    W Rkantor.com wdrożono model DevOps i zewnętrzny hosting. Zespół pracuje w metodyce Agile, co pozwala na szybkie dostarczanie wartości biznesowej i minimalizowanie ryzyka.

    Wyzwania i budowa zespołu

    Kluczowym wyzwaniem było pozyskanie kompetencji z rynku. Zespół IT składa się z ekspertów łączących wiedzę technologiczną i biznesową. W Rkantor.com panuje duch start-upu, a pracownicy pełnią różnorodne role.

    Technologia i bezpieczeństwo

    Architektura Rkantor.com opiera się na technologiach open source. Firma korzysta z zewnętrznych rozwiązań chmurowych, dbając o bezpieczeństwo i stabilność systemu.

    Przewaga konkurencyjna

    Rkantor.com oferuje konkurencyjne kursy wymiany walut, dzięki współpracy z Raiffeisen Bankiem. Klienci mogą również korzystać z oddziałów banku do wpłat i wypłat gotówki. Firma planuje wprowadzenie karty wielowalutowej i rachunków w UE i UK.

    Przyszłość bankowości

    Rkantor.com to przykład na to, jak tradycyjny bank może skutecznie konkurować w erze fintech. To także eksperyment, który otwiera drzwi do nowych relacji z klientem i pokazuje, jak ważna jest cyfrowa transformacja w sektorze finansowym.

    Słowa kluczowe: Rkantor.com, Raiffeisen Bank, fintech, wymiana walut, Agile, DevOps, innowacje, CIO, Krzysztof Stumpf, bankowość internetowa, transformacja cyfrowa

  • Polski rynek rowerowy: rodzimi producenci kontra chińska konkurencja

    Polski rynek rowerowy: rodzimi producenci kontra chińska konkurencja

    Wbrew powszechnemu przekonaniu, to nie chińskie rowery dominują na polskim rynku. Coraz silniejszą pozycję zyskują rodzimi producenci, którzy z optymizmem patrzą w przyszłość.

    Autor: Szymon Augustyniak

    01.10.2004

    Rynek rowerowy w Polsce

    W ubiegłym roku w Polsce sprzedano około 1,2 miliona rowerów. Do największych polskich firm należą Kross i Arcus, a istotną rolę odgrywa także niemiecki Sprick. Znaczna część produkcji tych firm, bo aż 40-60%, a w przypadku Spricka nawet ponad 80%, trafia na eksport. Mimo to, na rynku krajowym wciąż duży udział mają tanie rowery importowane z Dalekiego Wschodu. Jednak polski przemysł rowerowy rozwija się dynamicznie. Wzrost sprzedaży jest powolny, ale za to w bieżącym roku znacznie wzrosła średnia cena roweru. To znak, że klienci poszukują solidniejszych, ale wciąż przystępnych cenowo produktów, a więc rowerów polskich.

    Droga do produkcji

    Historia sukcesu polskich firm rowerowych jest podobna. Początkowo zajmowały się one sprzedażą, a z czasem sprzedażą hurtową i budowaniem własnych sieci handlowych. Następnie okazywało się, że bardziej opłacalne jest samodzielne składanie rowerów. Firmy zaczęły importować rowery w stanie niekompletnym, by montować je u siebie. W końcu, dzięki współpracy z tajwańskimi partnerami, uruchomiły własne linie montażowe.

    W pewnym momencie polskie firmy dostrzegły, że mogą samodzielnie produkować rowery i osiągać większe zyski. W miarę rozwoju, niektóre z nich zdecydowały się na pełną produkcję, inwestując w spawalnie ram, maszyny do produkcji kół i lakiernie.

    Ważnym czynnikiem sukcesu był moment rozpoczęcia produkcji. Upadek Rometu stworzył lukę na rynku, którą polskie firmy, dzięki swojemu zaangażowaniu, zdołały wypełnić. Dziś mogą konkurować z producentami z Niemiec czy Francji, oferując nowoczesne maszyny, świetnie zorganizowane magazyny i niższe koszty.

    Rower na rozdrożu

    Polskie firmy stanęły przed dylematem: produkować jak najwięcej rowerów, czy skupić się na jakości? Perspektywa wyprodukowania miliona rowerów, którą ogłosił Kross, jest imponująca. Jednak masowa produkcja niesie ryzyko obniżenia jakości.

    Niektóre firmy, jak Zasada-Rowery, od początku stawiały na jakość, a nie ilość. Wyprodukowały 40 tysięcy rowerów średniej klasy, osiągając zyski porównywalne z produkcją 500 tysięcy tanich rowerów. Inne, jak Kross, łączą ilość z jakością, co pozwala im zdobywać zlecenia od zagranicznych marek. Stają się tym samym konkurencją dla Chin, oferując wyższą jakość, elastyczność i zbliżone ceny.

    Apetyt na markę

    Kluczowym czynnikiem dla polskich firm okazał się eksport, szczególnie na rynki europejskie. Tam sezon trwa dłużej, a polskie firmy uczą się jakości i skuteczności działania. Ponadto, eksport zmniejsza rotację pracowników i koszty szkoleniowe.

    Polscy producenci stawiają na obecność na zagranicznych rynkach pod własnymi markami. Kross, po odejściu od wielu marek, skupił się na jednej, czołowej marce. Firma chce powtórzyć w Niemczech strategię, która sprawdziła się w Polsce: wsparcie dla małych sklepów w trudnym momencie, szkolenia i promocja marki.

    Z kolei firma Zasada-Rowery zdecydowała się budować własną markę po obserwacji losów innych firm. Upadek znanych marek i firm bez własnej marki pokazał, jak ważne jest posiadanie silnej, rozpoznawalnej marki.

    Klucze do sukcesu

    Wyzwanie dla polskich producentów to budowa marki, która przekona klientów i dilerów. Nie wystarczy mieć produkt – trzeba mieć rynek i budować trwałe relacje z klientami.

    Ważnym momentem będzie lipiec przyszłego roku, kiedy wygaśnie 5-letnie cło antydumpingowe na rowery z Chin. Producenci liczą na jego przedłużenie, co da im czas na umocnienie pozycji w Europie.

    Polscy producenci rowerów mają ogromny potencjał. Ciągle się rozwijają i ekspandują, nadrabiając zaległości wobec Zachodu. Nieustannie muszą się uczyć i rozwijać. Milion rowerów to nie granica, ale kolejny cel do osiągnięcia.

    Polski rower – komentarz eksperta

    Ryszard Jaskólski, konsultant Openavigators, zwraca uwagę na potrzebę specjalnego nadzoru kosztowego w polskich firmach rowerowych. Istotne jest stworzenie odpowiedniej kultury kosztów. W firmach rodzinnych często występuje problem z zarządzaniem, gdzie właściciel, z troski o firmę, pomija struktury zarządcze i traci z pola widzenia problemy strategiczne.

    Eksport to szansa na pokonanie sezonowości, a kontakty z zagranicznymi sieciami handlowymi to skok jakościowy. Perspektywiczne są rynki niemiecki i angielski, a kraje bałkańskie stanowią znak zapytania.

    Jakość to nisza dla europejskich producentów. Wyższe koszty transportu i logistyki z Dalekiego Wschodu sprawiają, że firmy z naszego regionu stają się atrakcyjniejsze dla zachodnich partnerów. Przystąpienie do Unii Europejskiej to handicap, ale i wyzwanie. Niższe koszty pracy to nasza szansa, ale pod względem produktywności wciąż musimy gonić Europę.